wtorek, 28 stycznia 2020

Pierwsze derby po zakończeniu okupacji niemieckiej we wspomnieniach uczestników


Dokładnie 75 lat temu - 28 stycznia 1945 roku - rozegrano pierwsze derby Krakowa po zakończeniu okupacji niemieckiej. Był to pojedynek... Juvenii ze Zwierzynieckim. Często bowiem zapomina się, że to te dwie drużyny pierwsze wybiegły na boisko, dopiero po nich na placu gry zameldowały się jedenastki Wisły i Cracovii. To jednak mecz Białej Gwiazdy i Pasów był głównym punktem programu i niósł ze sobą olbrzymi ładunek emocjonalny. 

Zebraliśmy dla Was wspomnienia uczestników tamtego meczu. Mimo iż spisane po latach, słowa te dają wyobrażenie o niezwykłych okolicznościach tego meczu. Wielkie Derby Krakowa to zawsze było coś więcej, niż tylko pojedynek piłkarski. Tego mroźnego styczniowego dnia można było się o tym najlepiej przekonać. 



Władysław Giergiel - piłkarz Wisły, zdobywca jednej z bramek

W czyjej głowie zrodził się pomysł rozegrania już na śniegu, podczas tej srogiej zimy — meczu? Nie pamiętam. Jedno jest pewne, że postanowiliśmy wybiec na ośnieżone boiska. Tylko na które? Wszędzie leżał jeszcze sprzęt wojskowy. Najmniej było go na stadionie Wisły. Tam też wyznaczono sobie rendez- vous między piłkarzami dwóch rywalizujących od 1906 roku drużyn, między Cracovią a Wisłą. Swój akces do gry zgłosiła również piłkarska młodzież niezwykle żywotnych. klubów sąsiadujących z potentatami: Zwierzynieckiego i Juvenii. Od słowa do słowa i postanowiono, że dwumecz rozegrany zostanie już w drugą niedzielę wolności tj. 28 stycznia!

Przed rozpoczęciem zawodów przemówił p. Wodka i odśpiewaliśmy „Jeszcze Polska nie zginęła”. Wrażenie było ogromne: po prostu nie wierzyłem, że to wszystko już się skończyło. Byliśmy jak oszołomieni tym, że wolność spadła na nas tak niespodziewanie. W grudniu graliśmy przecież jeszcze mecz na boisku Olszy, mecz rozgrywany prawie konspiracyjnie, a po upływie miesiąca możemy grać w pełnej wolności. Ten hymn śpiewany przez tysiące Polaków robił wrażenie niezapomniane. 

Stefan Dyras - działacz Wisły

Dziś trudno odgrzebać w pamięci jak doszło do tego meczu. Zbyt wielka była wtedy radość z odzyskanej niepodległości. Jedno jest pewne, że po porozumieniu się z inż. Wilkiem z Cracovii zabraliśmy się do przygotowania boiska, powiadomienia zawodników oraz rozreklamowania meczu wśród krakowian


Tadeusz Legutko - piłkarz Wisły
Świeciło słońce. Śnieg trzeszczał pod stopami. Szedłem na stadion z mieszanymi uczuciami. Nareszcie możemy grać w wolnym mieście. Nie musimy się już rozglądać na wszystkie strony i nasłuchiwać, czy gdzieś nie rozlegnie się okrzyk: uciekać! Czy zdołamy jednak zadowolić publiczność? Czy miast oklasków nie otrzymamy gwizdów? Zdecydowaliśmy się przecież grać bez najmniejszego przygotowania.

Ludwik Miętta-Mikołajewicz - wówczas nastoletni kibic Wisły



















Kolejne derby, które miałem okazję zobaczyć, to mecz wyzwolenia w styczniu 1945 roku. Mieszkałem na starej Olszy. Nie kursowały tramwaje i autobusy. Na stary stadion Wisły, który mieścił się przy al. 3 Maja, szedłem więc piechotą. Wisła wygrała 2:0. Ale wynik tego dnia nie był oczywiście najważniejszy. Dla nas najważniejszą rzeczą było to, że ze stadionu zniknął napis "Nur für Deutsche". Wisła znów była na swoim obiekcie. To było bardzo duże wydarzenie i przeżycie dla wszystkich. 

źródło: Bartosz Karcz / Gazeta Krakowska

Jerzy Jurowicz - bramkarz Wisły

18 stycznia 1945 roku Armia Radziecka wyzwoliła Kraków. W 10 dni po tym historycznym, pamiętnym dla mieszkańców Krakowa dniu rozegrano pierwsze w naszym mieście zawody piłkarskie. Boisko Wisły, na którym grano, pokryte było kilkunastocentymetrową warstwą śniegu.

Porządkowi oznaczyli tylko linie bramkowe, boczne i ustawili chorągiewki w rogach, natomiast nie byli w stanie uprzątnąć boiska, toteż piłkarze grzęźli po kostki w śniegu.
Na trybunie Wisły zebrała się 2-tysięczna grupa krakowskich entuzjastów piłkarskich, którzy już swobodnie, bez narażania swego życia, mogli obserwować zawody. Wzruszenie chwytało za gardło zarówno widzów, jak i samych zawodników, gdy po powitaniu czterech drużyn: Cracovii, Wisły, Juvenii i Zwierzynieckiego, odśpiewano hymn narodowy „Jeszcze Polska nie zginęła…”

W pierwszym meczu spotkały się drużyny Juvenii i Zwierzynieckiego, zawody te zakończyły się wynikiem remisowym 2:2. Po tym spotkaniu na boisko Wisły wbiegły jedenastki „odwiecznych” rywali Cracovii i Wisły, w wypłowiałych koszulkach o barwach swych klubów, które przechowywano podczas okupacji, wierząc, że po latach niewoli ubiorą je ponownie piłkarze tych drużyn.

O normalnych prowadzeniu meczu nie mogło być mowy. Śnieg utrudniał przeprowadzenie planowanych akcji i prowadzenie piłki, starano się więc przerzucać ją górą i biec do dalekich podań. Zawody rozegrane w skróconym terminie 2 x po 30 minut przyniosły zwycięstwo Wiśle w stosunku 2:0 (0:0). Pierwsza bramka dla Wisły padła z „samobójczego” strzału pomocnika Cracovii Filo, a drugą zdobył Giergiel na kilka minut przed końcem meczu.
Ubrany w swój czarny sweter stanąłem w bramce na boisku, na którym nie grałem od 6 lat. Trudno się dziwić memu wzruszeniu, gdy znów mogłem ogarnąć wzrokiem stare trybuny Wisły, wypełnione jak niegdyś publicznością, gdy zobaczyłem ośnieżony Kopiec Kościuszki, górujący nad stadionem, i znajome topole przy Alei 3-ego Maja, które otaczały boisko Wisły. Znów po 6-ciu latach wojny grałem na swoim boisku w towarzystwie mych kolegów, którzy na pewno przeżywali podobne chwili wzruszenia, jakie towarzyszyły mi w tym pierwszym meczu po wyzwoleniu.

W spotkaniu z Cracovią oprócz mnie grali: Jarczyk i Serafin w obronie, Waśko, Legutko i Worytkiewicz w pomocy, oraz Giergiel, Cisowski, Rupa, Mordarski i Łyko II w ataku. Ten ostatni był bratem lewoskrzydłowego pierwszej drużyny Wisły, grającego przed wojną, który zginął w obozie oświęcimskim.


Wojciech Chudy - kibic Wisły

Gwizdek. Lewoskrzydłowy otrzymał piłkę. Szybki zryw, potem sprytny "wózek" jednego z obrońców i płaskie, mądre wystawienie na wysokości pola karnego. Czerwona koszulka z numerem 9 strzela od razu, ostro. Ale jest jeszcze do sforsowania bramkarz. Postać w czarnym swetrze wyciąga się na całą swą długość i z trudem piąstkuje "bombę", zmierzającą w spojenie słupka z poprzeczką. Brawa. Zwykłe momenty, zwykłego meczu. Czy zwykłego?

Jest chłodny, styczniowy dzień. Styczniowy dzień 1945 roku. Na twardym, ośnieżonym boisku TS Wisła 22 piłkarzy. Kostiumy wypłowiałe, piłka stara... Ale gra przecież Wisła z Cracovią! To Święta Wojna! To też znaczy, że jeszcze Polska nie zginęła! O to jest najważniejsze. 

Zwalili się ludzie na ten mecz. Przyszli, mając jeszcze w uszach łoskot dział i chrobot gąsienic. 

Teraz przykleili się wzrokiem do tej piłki, która odbijana dość jeszcze chaotycznie, toczyła się przecież po naszej, znów polskiej ziemi. Kibice. Wielu nie doczekało. Zawsze wierni myślami swojemu klubowi ginęli gdzieś nad Odrą lub w gorących piaskach Afryki, walcząc o Polskę. O Polskę i polską Wisłę Kraków. 

Piłkę przechwycił pomocnik Wisły. Usiadła miękko na jego piersi, spadła na nogę. Jak w transie mijał atakujących go obrońców. Wreszcie, gdy napinał mięśnie, aby efektownym strzałem zakończyć tę akcję, stoper pasiaków pełnym poświęcenia rzutem, "szczupakiem" wyjaśnił sytuację...

Tak. To już 28 stycznia 1945 roku. Piłka toczy się po śnieżnej płycie starego boiska Wisły. Zawodnicy dwoją się i troją. Dziś chcą zagrać dobrze. Chcą pokazać dobry mecz tym wszystkim, którzy czekali długie pięć lat. Tym, dla których słowo "Wisła" znaczyło - Polskę.



Do dalszej lektury polecamy: 
Okupacyjne Mistrzostwa Krakowa - krakowska piłka nożna w czasie II Wojny Światowej


niedziela, 12 stycznia 2020

Wielki Mecz Polityczny

Jednym ze sparingpartnerów Wisły w przygotowaniach do rundy wiosennej sezonu 2019/20 jest Dynamo Tbilisi. Biała Gwiazda po raz pierwszy zagrała z Gruzinami w 1951 roku i było to spotkanie niezwykle ważne - nie tyle z punktu widzenia sportowego, co... politycznego.

Historia Wisły Kraków jest niczym lupa, przez którą w zbliżeniu możemy studiować historię Polski w XX wieku. Gdybyśmy chcieli lepiej zrozumieć, jak funkcjonował stalinizm, jak działała komunistyczna propaganda i jak zachowywali się zwykli ludzie w obliczu zakłamania w życiu publicznym, to mecz Wisły z Dynamo jest znakomitym materiałem do analizy. A w zasadzie mecz Gwardii z Dynamo, bo takie nazewnictwo wówczas obowiązywało.

Po zakończeniu II Wojny Światowej terytorium Polski znalazło się w strefie wpływów Związku Radzieckiego. Ustanowienie radzieckich porządków - pomimo obecności w kraju Armii Czerwonej i prężnie działającego aparatu przymusu - nie było jednak natychmiastowe. Komuniści musieli się liczyć z istnieniem różnych osób, instytucji i organizacji niepochodzących z ich nadania. Celem niektórych było zwalczanie komunistów - tak było przykładowo z tą częścią podziemia niepodległościowego, która zdecydowała się kontynuować walkę po zakończeniu okupacji niemieckiej. Dzisiaj mówi się o żołnierzach wyklętych, wówczas w oficjalnych przekazach piętnowano ich mianem band reakcyjnych. Niektórzy liczyli na jakąś formę swobody lub współpracy, czego świadectwem była tymczasowa działalność polityczna Stanisława Mikołajczyka z Polskiego Stronnictwa Ludowego (Mikołajczyk ostatecznie zrozumiał, że takie nadzieje były płonne i w obawie o własne życie wyjechał z Polski). Były też organizacje apolityczne, których celem było organizowanie różnych aspektów życia społecznego Polaków. Zwykle organizacje te miały swoje korzenie w czasach przedwojennych, okres 1939-45 przetrwały w konspiracji lub w zawieszeniu i po zakończeniu działań wojennych pragnęły wznowić swoją zwykłą działalność.

I tutaj dochodzimy do spraw sportu. Kluby sportowe zasadniczo w swojej działalności nie miały ambicji politycznych - zajmowały się treningami i organizacją zawodów. Komuniści uznali jednak kluby i związki sportowe za wrogów nowego ładu politycznego. W systemie totalitarnym nie było bowiem miejsca na jakąkolwiek aktywność publiczną ludzi, która nie byłaby podporządkowana polityce państwa. Komuniści zatem krok po kroku "po swojemu" urządzali tę aktywność, a za sport wzięli się w 1948 i 49 roku. Przeprowadzona wówczas reforma całkowicie przeorała krajobraz sportowy w Polsce. Celem było zerwanie z dotychczasowymi tradycjami, de facto likwidacja istniejących struktur i powołanie nowych.

Dlaczego podjęto tak radykalne działania? Polskie kluby sportowe w większości powstały w czasach przedwojennych, według obowiązującej ideologii miały więc kapitalistyczno-burżuazyjną proweniencję. Sport tymczasem - jak wszystko w realiach komunizmu - miał służyć umacnianiu socjalistycznych fundamentów państwa. Celem nie mała więc być zdemoralizowana rywalizacja o partykularne zwycięstwo, lecz braterskie współzawodnictwo dla umacniania socjalizmu. Sport miał wychowywać nowego człowieka, wpajać mu podstawy ideologiczne systemu, wdrażać do pracy na rzecz ustroju. Z tego względu wprowadzono Zrzeszenia Sportowe - teoretycznie grupujące poszczególne kluby, w praktyce zaś zastępujące je. Zrzeszenia oparto o różne gałęzie przemysłu lub struktury władzy: górnictwo, wojsko, przemysł chemiczny, aparat bezpieczeństwa itd. Zrzeszenia w ramach totalitarnego oplatania obywateli miały organizować życie sportowe pracowników poszczególnych zakładów pracy. Górnicy mieli uprawiać sport w dedykowanych im klubach górniczych, milicjanci - w milicyjnych, żołnierze - w wojskowych itd. Kładziono więc nacisk na "umasowienie" sportu, przy różnych komunistycznych świętach i rocznicach zrzeszenia składały deklaracje i zobowiązania dotyczące realizacji określonych celów - jak stachanowcy deklarujący przekraczanie norm pracowniczych.

Wisła po nie do końca jasnych zawirowaniach (pierwotnie klub przystąpił do związku kolejarzy) znalazła się ostatecznie pod patronatem milicyjnym. Działacze Wisły liczyli na zachowanie nazwy, barw i symboli klubowych, ale oczywiście nie było o czymś takim mowy. Towarzystwo Sportowe Wisła Kraków 1 stycznia 1949 roku zostało formalnie wykreślone z rejestru stowarzyszeń i wkrótce nie było już "Wisły" (tak, jak nie było "Cracovii", "Polonii" "Legii" i innych tradycyjnych klubów). Gwardia Kraków była tylko krakowskim oddziałem ogólnokrajowego zrzeszenia milicyjnego.

W następnych latach próbowano jeszcze bardziej zerwać z polskimi tradycjami sportowymi poprzez reformę rozgrywek. Stąd absurdalny z dzisiejszej perspektywy pomysł zrealizowany w 1951 roku - by piłkarskie mistrzostwo Polski przyznać zdobywcy pucharu, a nie zwycięzcy ligi. W niektórych dyscyplinach o mistrzostwo rywalizowały reprezentacje zrzeszeń (a więc zespoły złożone z zawodników zebranych z całego kraju). Wysoką rangę przypisywano mistrzostwom poszczególnych zrzeszeń i masowym spartakiadom. Przy tym wszystkim oczywiście sport miał mieć właściwy wydźwięk propagandowy, odpowiednio oddziałujący na społeczeństwo.

W takim właśnie szerszym kontekście doszło do meczu Wisły (Gwardii) z Dynamo Tbilisi. Oficjalną okazją do wizyty wicemistrza ZSRR w Polsce był miesiąc pogłębiania przyjaźni polsko-radzieckiej. Pojedynek Gwardia - Dynamo zapowiadano w prasie jako największe wydarzenie ówczesnego sezonu piłkarskiego (co też świadczy o tym, że ważniejszy od rywalizacji sportowej był propagandowy wydźwięk piłki nożnej).

Dynamo rozegrało w Polsce kilka spotkań, a na tournée przyjechało... z własnym sędzią. Nazywał się on Czchaturaszwili, ale prof. Jerzy Mikułowski-Pomorski (obecny na meczu jako nastoletni kibic krakowskiej drużyny) wspominał, że przezywano go Golaniewidze. Zadaniem sędziego było naturalnie dbanie o "prawidłowy" przebieg meczu i zagwarantowanie właściwego wyniku. Ostateczny rezultat był jasny jeszcze zanim piłkarze wybiegli na "przyozdobiony" czerwonymi sztandarami, transparentami propagandowymi i portretem Stalina stadion. "Nasi wiedzieli, że muszą przegrać, ale i robili gości „w dziada”. Ten Antadze biegał od jednego do drugiego naszego zawodnika, ci sobie podawali w trójkąciku. Nie mieli zamiaru strzelać, bo im nie wolno było, a tamci byli tacy spoceni, wściekli.. W końcu sędzia się zdenerwował, gwizdnął, pokazał gdzie ma być wolny. To było 3:0 niestety. No ale co było robić?" - relacjonował prof. Mikułowski-Pomorski.

Stadion odpowiednio "przystrojony" na wizytę radzieckich gości

 Scena z meczu Gwardia - Dynamo

Mecz cieszył się autentycznym zainteresowaniem publiczności. Szacunki mówią o ponad 40 tysiącach widzów. Znamienna była forma dystrybucji biletów - zapotrzebowanie na nie zgłaszały... zakłady pracy. W systemie totalitarnym praca nie trwała od 8 do 16 - zakład pracy organizował (a więc i kontrolował) różne sprawy, które dziś wchodzą w zakres czasu wolnego. Zapotrzebowanie na bilety ponoć trzykrotnie przekroczyło pojemność stadionu - co by oznaczało, że chętnych było około 150 tysięcy osób. Wejściówek nie zabrakło dla pewnej szczególnej kategorii widzów: przodowników pracy z wybranych małopolskich kopalni i hut.

Jaki spektakl oczekiwał widzów? Według oficjalnej wersji: pokaz mistrzowskiej gry sowietów w przyjaznej, braterskiej wręcz atmosferze. Rzeczywistość była zgoła odmienna.

Bardzo przenikliwe obserwacje dotyczące tego meczu poczynił Stefan Kisielewski. Rozważał przede wszystkim rozdźwięk między faktycznym przebiegiem wydarzeń, a treścią oficjalnych przekazów na ten temat. 50 tysięcy widzów na żywo oglądało grę nie fair radzieckich gości i stronnicze sędziowanie wypaczające sens rywalizacji sportowej. Na pierwszy rzut oka mogłyby się więc wydawać, że organizatorzy ponieśli propagandową klęskę - wszyscy obecni na stadionie mogli na własne oczy przekonać się o zakłamaniu władz. "Kisiel" argumentował jednak, że widzowie otrzymali znacznie głębszy przekaz, niekoniecznie od razu dla nich oczywisty. Ten mecz był komunikatem od władzy: zobaczcie, możecie się nie zgadzać, możecie się sprzeciwiać i oburzać - nic to nie zmieni, jesteście bezsilni, i tak my wygramy.

Analizę Kisielewskiego, zanotowaną przez Leopolda Tyrmanda w swoich dziennikach, przytaczamy w całości:

„Rok temu grało w Krakowie Dynamo. Na meczu ponad 50000 ludzi dyszących nienawiścią do sowieckiej jedenastki. Wrogość bardziej sportowa niż polityczna, ale zawsze wrogość. Należało tedy przypuszczać, że zgodnie z rozsądkiem piłkarze sowieccy zechcą pozyskać sobie sympatię kibiców, zagrają czysto, uczciwie, fair. Błąd. Rosjanie zagrali z rzadko oglądaną brutalnością, sędzia-Rosjanin – co samo w sobie było nieoczekiwanym nadużyciem – oszukiwał na ich korzyść. Wygrali na siłę, za wszelką cenę i zeszli z boiska ogłuszająco wygwizdani. Dziewięciu ludzi na dziesięciu, w tej liczbie uczciwi, lecz głupi komuniści, powiedzą: propagandowy błąd. Moim zdaniem – nie, a zresztą nie o to chodzi. Propagandowo mecz, jako fakt, ma minimalne znaczenie. Prasa, całkowicie w rękach komunistów, roztrąbi po kraju dokładnie zafałszowany obraz meczu, napisze o przygniatającej przewadze Rosjan i ich dżentelmeńskiej grze, i co im zrobisz? Jak zaprzeczysz? To dla całego społeczeństwa, zaś 50000 krakowiaków otrzymało przy okazji lekcję specjalną. Pokazano im naocznie, że wściekłość wielkich mas ludzkich, sportowa rzetelność i poczucie sportowej sprawiedliwości w ogóle nie korelują, są zupełnie nie a propos w dzisiejszym świecie: Rosjanie muszą wygrać, żeby nawet świat stanął na głowie, no i Rosjanie wygrywają. Taka demonstracja niezłomnej siły komunizmu identyfikuje się z czasem w umysłach ludzkich, wadliwie, lecz faktycznie, z prawidłowością jego zasad i ma daleko donioślejsze znaczenie wychowawcze niż sfałszowana wersja meczu – korzyść doraźna, do załatwienia przez cenzurę. Po kilkudziesięciu latach praktyk dzisiejsze pojęcie sportowej etyki, gry fair, bezstronności sędziowania zanikną, natomiast przekonanie, że Rosjanie muszą zawsze wygrać, pozostanie, utrwali się, umocni, zatriumfuje. To przekonanie wzrośnie w końcu w nas, opory ulegną atrofii, hegemonia Rosjan i komunizmu stanie się prawem natury, nową wyzwoloną świadomością. Wyzwoloną z pojęć, które kilku zdecydowanych na wszystko ludzi uznało za błędne. Przykład z meczem błahy, a do jakich prowadzi konsekwencji…”

Stanowisko sprawozdawcy radiowego karkołomnie zamontowane na dachu trybuny

Oficjalna wersja wydarzeń - piękny pokaz piłki nożnej i braterskie powitanie sportowców.

Refleksje pomeczowe - wiodąca rola Związku Radzieckiego oznacza, że także na polu sportowym Polacy powinni czerpać wzorce ze wschodu. 

Uwagi Kisielewskiego co do treści przekazów medialnych były oczywiście trafne. Jeżeli przeczytamy jedynie relacje prasowe, to odniesiemy wrażenie, że radzieccy goście witani byli z wielkim entuzjazmem, że na nich zogniskowała się cała miłość i wdzięczność, którą Polacy żywili wobec Związku Radzieckiego. Przegląd Sportowy w sprawozdaniu z meczu zawarł nawet takie uwagi:
- Przyjaźń Wielkiego Kraju Rad stanowi dla Polski warunek spokojnej pracy dla szczęśliwej przyszłości
- Kraków w czasie wojny został ocalony dzięki kunsztowi strategicznemu Wielkiego Stalina i bohaterstwu żołnierzy Czerwonej Armii
-  Bez pomocy Związku Radzieckiego nie powstałby potężny kombinat w Nowej Hucie

Co takie treści propagandowe miały wspólnego z meczem? Nic, bo sport był tylko jednym z narzędzi totalitarnej machiny państwowej. Rywalizacja sportowa - stanowiąca wcześniej sedno piłki nożnej - zeszła na dalszy plan, teraz liczyły się funkcje propagandowe i ideologiczne. Spotkanie Gwardia - Dynamo to świetne studium realiów polskiego sportu w czasach stalinowskiej dyktatury.

Do dalszej lektury polecamy:
*1951.11.16 Wisła Kraków - Dinamo Tbilisi 0:3 - relacje z meczu, zdjęcia, komentarze, wspomnienia
*Gwardyjskie dekady - historia Wisły w Zrzeszeniu Sportowym Gwardia

środa, 1 stycznia 2020

Czym zająć się w trakcie wyjazdu na mecz? "Nowe" wiślackie dzieło Wlastimila Hofmana

Jeżeli interesujecie się historią Wisły, to prawdopodobnie słyszeliście już o Wlastimilu Hofmanie. Był to malarz symbolista, uczeń Malczewskiego i Wyczółkowskiego, a przy tym wielki kibic Wisły Kraków.

Hofman piłkarską pasją zaraził się tak mocno, że połączył ją ze swoim kunsztem artystycznym. Efektem była bliżej nieokreślona liczba obrazów poświęconych Białej Gwieździe. Dlaczego nieokreślona? Hofman był artystą niezwykle płodnym, a jednocześnie bardzo szczodrym. Większość dzieł podarował w prezencie osobom, które do nich pozowały. Kilkanaście obrazów znajduje się w zbiorach Towarzystwa Sportowego, ale dużo portretów jest obecnie u rodzin - dzieci i wnuków dawnych piłkarzy. Te obrazy rzadko pojawiają się na wystawach lub na aukcjach. Zdjęcia niektórych zostały nam udostępnione przez obecnych właścicieli i w naszym wirtualnym muzeum Wlastimila Hofmana były do tej pory 23 wiślackie dzieła.

Miło nam poinformować, że zbiór ten właśnie powiększył się o kolejne dzieło - prezentowany poniżej szkic-portret Jana Kotlarczyka. Jest to zasługą p. Wawrzyńca Rajchela, który jakiś czas temu nabył ten rysunek, odrestaurował go i udostępnił zdjęcie - serdecznie dziękujemy!


Jan Kotlarczyk był piłkarzem Wisły w latach 1922-36. Występował jako środkowy pomocnik i wyróżniał się wielkim poświęceniem i zaangażowaniem w grę. Zdobył Puchar Polski w 1926 i dwa razy Mistrzostwo Polski w latach 1927-28, 20 razy wystąpił w reprezentacji Polski. W 1945 roku został... pierwszym Polakiem-trenerem Wisły. Biała Gwiazda wcześniej tylko sporadycznie zatrudniała trenerów i wszyscy byli obcokrajowcami.

Czy portret jest "udany"? Dla porównania przedstawiamy zdjęcie Jana Kotlarczyka.


Podobieństwa nie można odmówić, ale ciekawsze od samych walorów artystycznych tego prostego szkicu są okoliczności jego powstania. Jak możemy odczytać z własnoręcznego podpisu autora, portret przedstawia zawodnika Wisły w drodze na mecz w Katowicach 28 sierpnia 1927 roku. Tego dnia Wisła Kraków pokonała Ruch Hajduki Wielkie 4:0 (mecz odbył się na boisku katowickiego 1.FC).

Jest to o tyle istotne, że potwierdza kwestię znaną dotychczas jedynie ze wspomnień i anegdot - mianowicie, że Wlastimil Hofman był jednym z pierwszych "wyjazdowiczów" w historii polskiej piłki nożnej i że jeździł z drużyną na mecze poza Krakowem. Tutaj mamy "namacalny" dowód, który na dodatek mówi nam, jak spędzano czas w trakcie podróży. Hofman wyciągał swój notes kreślarski i portretował zawodników.

Malarz czeskiego pochodzenia był prawdziwym "dobrym duchem" drużyny, jego wsparcie niewątpliwie budowało pozytywną atmosferę w zespole i w taki niewymierny sposób przyczynił się on do zdobytego w tamtym 1927 roku mistrzostwa. Sami zawodnicy byli mu wdzięczni za kibicowanie - to właśnie w willi Hofmana odbyła się pierwsza w historii Wisły feta mistrzowska. Po ostatnim meczu sezonu (na ten wyjazd mistrz Wlastimil akurat nie pojechał) piłkarze po powrocie do Krakowa w środku nocy udali się na ulicę Spadzistą - wiedzieli, że Hofman ugości ich mimo późnej pory i właśnie z nim chcieli świętować sukces.

Ten szkic to nie jedyny portret Jana Kotlarczyka autorstwa Hofmana. Mistrz Wlastimil namalował także obraz w pełnym kolorze. Artysta z pomocnikiem Wisły był tak mocno zaprzyjaźniony, że ofiarował mu także portret małżonki - Stefanii Kotlarczyk.

 

Obrazy te są dzisiaj wspaniałą rodzinną pamiątką dla Tadeusza Kotlarczyka - syna Jana i... piłkarza Wisły w latach 1959-1972.

Dodajmy, że Hofman nie był jedynym malarzem, którego zainspirowała Wisła Kraków. W jednym z poprzednich wpisów omawialiśmy już obraz Adama Bunscha z 1949 roku.

Liczymy, że w przyszłości uda się "odnaleźć" kolejne wiślackie dzieła Wlastimila Hofmana. Jeżeli tak się stanie, będziemy Was informować. A na razie zapraszamy do:

*wizyty w wirtualnym muzeum Hofmana
*przeczytania biogramu malarza
*zapoznania się z sylwetką Jana Kotlarczyka