poniedziałek, 28 grudnia 2020

Korygujemy datę jednego ze spotkań derbowych

Na stronie historiawisly.pl właśnie zmieniliśmy datę spotkania derbowego sprzed prawie 80 lat. Mecz Wisły z Cracovią z 1941 roku widnieje teraz pod datą 31 - a nie 30 - sierpnia. Jaki jest powód tej zmiany? 

Drużyna Wisły w sierpniu 1941, przed meczem z Cracovią w ramach Okupacyjnych Mistrzostw Krakowa

Najlepszym opracowaniem dotyczącym krakowskiej piłki nożnej w latach okupacji niemieckiej są prace Stanisława Chemicza. Były piłkarz Pasów i trener Białej Gwiazdy poświęcił wiele czasu i wysiłku dla zgromadzenia materiałów źródłowych (fotografii, dyplomów, rękopisów). Na ich podstawie wydał książki „Piłka nożna w okupowanym Krakowie” i „Sport w Krakowie w latach 1939-1945”, w tej tematyce obronił także doktorat na Akademii Wychowania Fizycznego. 

Mówimy o spotkaniach rozgrywanych w warunkach konspiracyjnych, w czasach, gdy funkcjonowanie polskich klubów sportowych było formalnie zakazane. W przeciwieństwie do innych spotkań derbowych nie dysponujemy zatem relacjami prasowymi. Praca dr. Chemicza jest więc bezcenna dla zachowania i utrwalenia wiedzy o tamtym okresie krakowskiej piłki. 

Książka Sport w Krakowie w latach 1939-1945 zawiera następujący opis interesującego nas meczu: 

"Największą jednak kwotę z dobrowolnych datków w wysokości 1498 zł, uzyskano z dwóch dni rozgrywek, gdy w niedzielę 30 sierpnia odbył się mecz drużyn KS Cracovia i TS Wisła z wynikiem remisowym 1:1 [...]"

Za datę rozegrania tego meczu przyjmowało się zatem 30 sierpnia 1941. 

Tymczasem... mamy tutaj do czynienia z pomyłką. W sierpniu 1941 roku niedziela przypadała na 31 dzień miesiąca, co potwierdzi nam dowolny kalendarz (i nie trzeba wcale dysponować archiwalnym papierowym - wystarczy skorzystać z jednego z rozlicznych kalendarzy internetowych). 


Kolejne poszlaki wskazujące na pomyłkę w dacie związane są z fotografiami. Zachowały się zdjęcia obu drużyn przed meczem. Na ich odwrocie umieszczona jest data "31.VIII.41"



Naturalnie opis i datacja zdjęć mogły zostać dodane dużo później i same też mogą być obarczone błędem. Dlatego sięgamy do protokołów z rozgrywek. Tak! pomimo warunków konspiracyjnych organizatorzy spotkań starali się dochować wszystkich wymogów formalnych - przebieg gier nadzorował specjalny komitet protokołujący swoje posiedzenia, a dokumenty te zachowały się w archiwum Stanisława Chemicza. Dr Chemicz przekazał te bezcenne zbiory do Biblioteki Jagiellońskiej, a portal historiawisly.pl wspólnie z Fundacją Centrum Dokumentacji Czynu Niepodległościowego wykonał w 2010 roku cyfrowe kopie tych materiałów. 

W protokole z posiedzenia kierownictwa zawodów z 31 sierpnia 1941 czytamy, że zaplanowany na sobotę 30 sierpnia mecz AKS-Wawel nie odbył się z powodu opadów deszczu i został przesunięty na inny termin. Jednocześnie w terminarzu mamy potwierdzenie, że AKS-Wawel był jedynym meczem zaplanowanym na 30 sierpnia. Spotkanie Cracovia-Wisła wyznaczono zaś na 31 sierpnia na godzinę 17:00. 



Na podstawie powyższych faktów poprawiamy zatem datę meczu na 31 sierpnia 1941. 

Ta sytuacja to dla nas pewne memento - przypomnienie, by żadnych ustaleń nie traktować jako ostatecznych, lecz pozostawać otwartym na ciągłe weryfikowanie, a gdy trzeba - także korygowanie posiadanych informacji. 

Do dalszej lektury polecamy: 
*1941.08.31 Cracovia - Wisła Kraków 1:1 - więcej informacji o meczu
*Okupacyjne Mistrzostwa Krakowa - historia konspiracyjnych rozgrywek
*Statystyczny galimatias - omówienie innych rozbieżności i wątpliwości dotyczących spotkań derbowych







czwartek, 22 października 2020

Kedysi hostili Wislu Krakov... Wisła w Plešivcu? Na tropie zapomnianego meczu

W historii Wisły wciąż jest dużo "białych plam" - nieznanych strzelców bramek, nieodnotowanych składów meczowych, a nawet zupełnie... zapomnianych spotkań. 

Niedawno na stronach internetowych słowackiego dziennika SME pojawił się artykuł opisujący historię piłki nożnej w niewielkiej miejscowości Plešivec. Miejscowość ta - licząca trochę ponad 2000 mieszkańców - położona jest na Słowacji, tuż przy granicy węgierskiej, niedaleko Rožňavy w regionie koszyckim. Z artykułu dowiadujemy się, że pomimo pięknych tradycji obecnie piłka nożna w Plešivcu przeżywa kryzys - drużyna seniorów wycofała się z rozgrywek, pozostaje jedynie ekipa juniorów. A kiedyś przecież futbol znakomicie się tam rozwijał, czego dowodem wizyty w Plešivcu znanych zagranicznych drużyn. Właśnie w tym kontekście pada nazwa Wisły Kraków - mało tego, nasz klub pojawia się wręcz w tytule całego artykułu: "Kedysi hostili Wislu Krakov, dnes nemá kto hrať. V Plešivci oslávili storočnicu". 

Grzegorz Wojtowicz z Polskiej Agencji Prasowej zwrócił uwagę, że na stronach historiawisly.pl nie ma żadnej wzmianki o meczu Wisły w Plešivcu. Zaintrygowani skontaktowaliśmy się więc z autorką artykułu w dzienniku SME z prośbą o dodatkowe informacje. Titanilla Bőd podeszła do sprawy bardzo życzliwie i udostępniła nam skany dokumentów źródłowych. Są to strony z kroniki miejskiej Plešivca, prowadzonej w języku węgierskim - Plešivec jest w większości zamieszkały przez Węgrów. 



Dzięki pomocy dziennikarki SME bariera językowa nie stanowiła jednak problemu - otrzymaliśmy także tłumaczenie kluczowego fragmentu. W kronice zapisano mianowicie, że "zagraniczne drużyny także odwiedzały nasze boisko - Wisła Kraków, Törekvés z Miszkolca... Drużyny zwiedzały także pobliskie miejsca wycieczkowe, podobnie było, gdy my ich odwiedzaliśmy".  P. Titanilla wyjaśniła dodatkowo, że w okolicach Plešivca znajdują się jaskinie i inne interesujące miejsca przyciągające turystów. Podkreśliła jednak, że zapiski w kronice nie są precyzyjne. Nie podają przykładowo dat ani wyników rozegranych spotkań. 

Historyk László Kardos przypuszcza, że do meczu Wisły w Plešivcu doszło przed 1959 rokiem. W tym okresie historii Wisły wciąż jest wiele faktów czekających na odkrycie lub potwierdzenie. Przykładowo Księga Jubileuszowa wydana w 1956 roku podaje niekompletną listę spotkań międzynarodowych - chociażby w 1955 roku podaje tylko dwa takie mecze, podczas gdy nasza kwerenda prasowa potwierdza co najmniej sześć takich spotkań.



Poszlakę w tej sprawie stanowią też dwa zdjęcia ze zbiorów TS Wisła - na ich odwrocie zapisano ręcznie "mecze Bardejov, Preszow, Koszyce". O ile spotkania w Koszycach i Preszowie są potwierdzone w prasie, o tyle nic nam nie wiadomo o grze w Bardejowie. To sugeruje, że informacje, które udało nam się zgromadzić, wciąż są niekompletne. Wszystko wskazuje na to, że wizyta w Plešivcu też zalicza się do takich zapomnianych spotkań. 




Niestety, póki co zagadki meczu w Plešivcu nie udało się rozwiązać. Dzięki artykułowi z dziennika SME jesteśmy już jednak "na tropie" i kto wie - może niedługo uda się ustalić dalsze fakty. 


poniedziałek, 11 maja 2020

Wspomnienia piłkarza Chelsea z meczu z Wisłą w 1936 roku

Poszukując materiałów przedstawiających historię Wisły często nawiązujemy kontakt z byłymi zawodnikami lub potomkami dawnych sportowców. W rodzinnych zbiorach zachowały się wyjątkowe zdjęcia, dokumenty, pamiątki, a także wspomnienia - przekazane z pokolenia na pokolenie opowieści zawierające subiektywne spostrzeżenia i emocje, które towarzyszyły piłkarzom. Wszystko to wzbogaca naszą wiedzę o meczach i innych imprezach klubowych, dodając kolorytu, gdyż bez tego bazowalibyśmy jedynie na relacjach prasowych.

O ile z byłymi piłkarzami Wisły i ich rodzinami udaje nam się skontaktować dość często, o tyle znacznie rzadziej mamy okazję wymienić się informacjami z rodzinami tych, którzy grali przeciwko Białej Gwieździe - dotyczy to szczególnie zagranicznych drużyn. Internet daje jednak niezwykłe możliwości odnajdywania informacji i nawiązywania kontaktów. Kilka dni temu odezwał się do nas wnuk Harry'ego Burgessa, piłkarza Chelsea Londyn, który w 1936 roku wystąpił w meczu swojej drużyny z Wisłą. Harry Burgess urodził się w 1904 roku. Grał w Stockport County, Sheffield Wednesday i począwszy od 1935 roku w Chelsea Londyn. W lidze i w FA Cup zaliczył przeszło 500 występów, 4 razy grał także w reprezentacji Anglii - mowa więc o piłkarzu, który bez wątpienia zapisał ważną kartę w historii wyspiarskiego futbolu.

Harry Burgess

Pan Andrew Burgess przesłał nam dwie pamiątki oraz garść wspomnień swojego dziadka z podróży do Polski.

Pierwsza pamiątka to program tournée Chelsea po kontynencie, którego częścią był mecz z Wisłą. Anglicy wybrali się w imponującą trasę - w ciągu 3 tygodni maja 1936 roku byli w Holandii, Szwecji, Polsce i w Niemczech. Program zawiera szczegółowy plan tej podróży, włącznie z rozkładem pociągów i podaniem hoteli na noclegi. Dowiadujemy się, że w Krakowie Chelsea gościła w Grand Hotelu. Ten renomowany obiekt na swojej stronie internetowej szczyci się długą listą szacownych gości - wśród nich znajdują się koronowane głowy, politycy, nobliści, artyści... Do złotej księgi gości Grand Hotel może też dodać piłkarzy jednego z najsłynniejszych klubów świata.

Program zawiera też skład ekipy - dowiadujemy się, że 15 piłkarzom w drodze towarzyszyło 3 działaczy i trener.


Druga pamiątka to fotografia całej angielskiej delegacji w miejscu, które Polakom łatwo rozpoznać, choć pomnik widzimy od tyłu. Nie ma jednak wątpliwości, że jest to posąg księcia Józefa Poniatowskiego w Warszawie. Wnukowi Harry'ego Burgessa zidentyfikowanie tego miejsca sprawiło dużą satysfakcję. Chelsea zawitała do Warszawy, gdyż tam rozegrała spotkanie z reprezentacją Polski w przededniu meczu z Wisłą. Z relacji prasowych wiemy, że Anglicy zwiedzili miasto, tu na zdjęciu możemy zobaczyć, że nie miało to tylko turystycznego wymiaru. Piłkarze Chelsea mają za sobą pokaźny wieniec, który pewnie za chwilę złożą pod pomnikiem. Takie gesty były częstym elementem międzynarodowych eskapad piłkarskich. Już w 1911 roku szkockie Aberdeen przybywszy do Krakowa na mecze z Wisłą złożyło kwiaty pod pomnikiem Mickiewicza i przy płycie upamiętniającej Tadeusza Kościuszkę. Drużyna Wisły zaś przykładowo w 1933 roku przebywając w Paryżu złożyła wieniec na Grobie Nieznanego Żołnierza pod Łukiem Triumfalnym.


Jakie wspomnienia z wyjazdu do Polski zachował Harry Burgess? Przede wszystkim wyjazdy, takie jak ten, były bardzo atrakcyjnym doświadczeniem. Współcześnie (pomijając aktualne ograniczenia związane z epidemią koronawirusa) mamy możliwość spontanicznie i za niewielkie pieniądze w kilka godzin przemieścić się na drugi koniec kontynentu. Wówczas podróżowanie było znacznie trudniejsze i znacznie rzadsze. Burgessowi wyjazdy zagraniczne w czasie jego pięcioletniego pobytu w Chelsea sprawiały wielką przyjemność, szczególnie że The Blues byli zamożnym klubem. Jak możemy zauważyć z zaprezentowanego wyżej programu, piłkarze zatrzymywali się w luksusowych hotelach. Gdziekolwiek się pojawili, wzbudzali wielkie zainteresowanie - na oba ich mecze w Polsce wyprzedano komplet biletów, a prasa obszernie relacjonowała spotkania. Realizować swoją sportową pasję i przy okazji zwiedzić w komfortowych warunkach kawałek świata! Zawodnicy z takich wypraw wracali więc bogatsi o piękne wspomnienia - a także szereg pamiątek. Harry przywiózł z Polski między innymi krzyż wykonany z soli - zgadujemy, że mógł to być suwenir z Wieliczki, ten przedmiot niestety nie zachował się do naszych czasów. 

Harry Burgess opowiadał swojej rodzinie o meczach w Polsce, jednak jego syn i wnuk nie do końca zdawali sobie sprawę, jaką rangę miały w Warszawie i Krakowie te spotkania. Renoma przeciwnika była olbrzymia - Anglia to w końcu ojczyzna piłki nożnej, a tak się składa, że Chelsea była pierwszą w historii drużyną z tego kraju, która zawitała nad Wisłę. Już sam ten fakt sprawiał, że mecze z Niebieskimi traktowano niezwykle poważnie (wymownym świadectwem jest to, że na pierwszego rywala Chelsea w Warszawie wystawiono reprezentację Polski). Dla Wisły to też nie był kolejny mecz międzynarodowy, których przecież trochę krakowianie rozegrali. Biała Gwiazda gościła wcześniej kluby z Austrii, Węgier, Niemiec, Danii, Holandii, sama była we Francji, Belgii, Rumunii. Wszystkie te potyczki traktowano prestiżowo, mecz z Chelsea był jednak szczególny - Anglicy przyjechali, by uświetnić jubileusz 30-lecia Wisły Kraków. Uroczysty i podniosły nastrój tego wydarzenia był więc niezaprzeczalny. Wiśle udało się pokonać Chelsea, co prasa okrzyknęła "najcenniejszym wynikiem polskiego piłkarstwa". 

Burgess z Polski przywiózł jeszcze jedno odczucie, które zapewne w pełni sobie uświadomił trzy lata później - wspominał bowiem, że w napiętej atmosferze tamtych dni dało się już wyczuć zbliżający się wybuch wojny i toczące się przygotowania do niej...

Panu Andrew Burgessowi dziękujemy za przesłane pamiątki i wspomnienia. Nasz kontakt zaczął się na platformie youtube, gdzie zamieściliśmy krótki film przybliżający mecz Wisła-Chelsea. Zachęcamy więc i Was do zapoznania się z tym materiałem: 





wtorek, 28 stycznia 2020

Pierwsze derby po zakończeniu okupacji niemieckiej we wspomnieniach uczestników


Dokładnie 75 lat temu - 28 stycznia 1945 roku - rozegrano pierwsze derby Krakowa po zakończeniu okupacji niemieckiej. Był to pojedynek... Juvenii ze Zwierzynieckim. Często bowiem zapomina się, że to te dwie drużyny pierwsze wybiegły na boisko, dopiero po nich na placu gry zameldowały się jedenastki Wisły i Cracovii. To jednak mecz Białej Gwiazdy i Pasów był głównym punktem programu i niósł ze sobą olbrzymi ładunek emocjonalny. 

Zebraliśmy dla Was wspomnienia uczestników tamtego meczu. Mimo iż spisane po latach, słowa te dają wyobrażenie o niezwykłych okolicznościach tego meczu. Wielkie Derby Krakowa to zawsze było coś więcej, niż tylko pojedynek piłkarski. Tego mroźnego styczniowego dnia można było się o tym najlepiej przekonać. 



Władysław Giergiel - piłkarz Wisły, zdobywca jednej z bramek

W czyjej głowie zrodził się pomysł rozegrania już na śniegu, podczas tej srogiej zimy — meczu? Nie pamiętam. Jedno jest pewne, że postanowiliśmy wybiec na ośnieżone boiska. Tylko na które? Wszędzie leżał jeszcze sprzęt wojskowy. Najmniej było go na stadionie Wisły. Tam też wyznaczono sobie rendez- vous między piłkarzami dwóch rywalizujących od 1906 roku drużyn, między Cracovią a Wisłą. Swój akces do gry zgłosiła również piłkarska młodzież niezwykle żywotnych. klubów sąsiadujących z potentatami: Zwierzynieckiego i Juvenii. Od słowa do słowa i postanowiono, że dwumecz rozegrany zostanie już w drugą niedzielę wolności tj. 28 stycznia!

Przed rozpoczęciem zawodów przemówił p. Wodka i odśpiewaliśmy „Jeszcze Polska nie zginęła”. Wrażenie było ogromne: po prostu nie wierzyłem, że to wszystko już się skończyło. Byliśmy jak oszołomieni tym, że wolność spadła na nas tak niespodziewanie. W grudniu graliśmy przecież jeszcze mecz na boisku Olszy, mecz rozgrywany prawie konspiracyjnie, a po upływie miesiąca możemy grać w pełnej wolności. Ten hymn śpiewany przez tysiące Polaków robił wrażenie niezapomniane. 

Stefan Dyras - działacz Wisły

Dziś trudno odgrzebać w pamięci jak doszło do tego meczu. Zbyt wielka była wtedy radość z odzyskanej niepodległości. Jedno jest pewne, że po porozumieniu się z inż. Wilkiem z Cracovii zabraliśmy się do przygotowania boiska, powiadomienia zawodników oraz rozreklamowania meczu wśród krakowian


Tadeusz Legutko - piłkarz Wisły
Świeciło słońce. Śnieg trzeszczał pod stopami. Szedłem na stadion z mieszanymi uczuciami. Nareszcie możemy grać w wolnym mieście. Nie musimy się już rozglądać na wszystkie strony i nasłuchiwać, czy gdzieś nie rozlegnie się okrzyk: uciekać! Czy zdołamy jednak zadowolić publiczność? Czy miast oklasków nie otrzymamy gwizdów? Zdecydowaliśmy się przecież grać bez najmniejszego przygotowania.

Ludwik Miętta-Mikołajewicz - wówczas nastoletni kibic Wisły



















Kolejne derby, które miałem okazję zobaczyć, to mecz wyzwolenia w styczniu 1945 roku. Mieszkałem na starej Olszy. Nie kursowały tramwaje i autobusy. Na stary stadion Wisły, który mieścił się przy al. 3 Maja, szedłem więc piechotą. Wisła wygrała 2:0. Ale wynik tego dnia nie był oczywiście najważniejszy. Dla nas najważniejszą rzeczą było to, że ze stadionu zniknął napis "Nur für Deutsche". Wisła znów była na swoim obiekcie. To było bardzo duże wydarzenie i przeżycie dla wszystkich. 

źródło: Bartosz Karcz / Gazeta Krakowska

Jerzy Jurowicz - bramkarz Wisły

18 stycznia 1945 roku Armia Radziecka wyzwoliła Kraków. W 10 dni po tym historycznym, pamiętnym dla mieszkańców Krakowa dniu rozegrano pierwsze w naszym mieście zawody piłkarskie. Boisko Wisły, na którym grano, pokryte było kilkunastocentymetrową warstwą śniegu.

Porządkowi oznaczyli tylko linie bramkowe, boczne i ustawili chorągiewki w rogach, natomiast nie byli w stanie uprzątnąć boiska, toteż piłkarze grzęźli po kostki w śniegu.
Na trybunie Wisły zebrała się 2-tysięczna grupa krakowskich entuzjastów piłkarskich, którzy już swobodnie, bez narażania swego życia, mogli obserwować zawody. Wzruszenie chwytało za gardło zarówno widzów, jak i samych zawodników, gdy po powitaniu czterech drużyn: Cracovii, Wisły, Juvenii i Zwierzynieckiego, odśpiewano hymn narodowy „Jeszcze Polska nie zginęła…”

W pierwszym meczu spotkały się drużyny Juvenii i Zwierzynieckiego, zawody te zakończyły się wynikiem remisowym 2:2. Po tym spotkaniu na boisko Wisły wbiegły jedenastki „odwiecznych” rywali Cracovii i Wisły, w wypłowiałych koszulkach o barwach swych klubów, które przechowywano podczas okupacji, wierząc, że po latach niewoli ubiorą je ponownie piłkarze tych drużyn.

O normalnych prowadzeniu meczu nie mogło być mowy. Śnieg utrudniał przeprowadzenie planowanych akcji i prowadzenie piłki, starano się więc przerzucać ją górą i biec do dalekich podań. Zawody rozegrane w skróconym terminie 2 x po 30 minut przyniosły zwycięstwo Wiśle w stosunku 2:0 (0:0). Pierwsza bramka dla Wisły padła z „samobójczego” strzału pomocnika Cracovii Filo, a drugą zdobył Giergiel na kilka minut przed końcem meczu.
Ubrany w swój czarny sweter stanąłem w bramce na boisku, na którym nie grałem od 6 lat. Trudno się dziwić memu wzruszeniu, gdy znów mogłem ogarnąć wzrokiem stare trybuny Wisły, wypełnione jak niegdyś publicznością, gdy zobaczyłem ośnieżony Kopiec Kościuszki, górujący nad stadionem, i znajome topole przy Alei 3-ego Maja, które otaczały boisko Wisły. Znów po 6-ciu latach wojny grałem na swoim boisku w towarzystwie mych kolegów, którzy na pewno przeżywali podobne chwili wzruszenia, jakie towarzyszyły mi w tym pierwszym meczu po wyzwoleniu.

W spotkaniu z Cracovią oprócz mnie grali: Jarczyk i Serafin w obronie, Waśko, Legutko i Worytkiewicz w pomocy, oraz Giergiel, Cisowski, Rupa, Mordarski i Łyko II w ataku. Ten ostatni był bratem lewoskrzydłowego pierwszej drużyny Wisły, grającego przed wojną, który zginął w obozie oświęcimskim.


Wojciech Chudy - kibic Wisły

Gwizdek. Lewoskrzydłowy otrzymał piłkę. Szybki zryw, potem sprytny "wózek" jednego z obrońców i płaskie, mądre wystawienie na wysokości pola karnego. Czerwona koszulka z numerem 9 strzela od razu, ostro. Ale jest jeszcze do sforsowania bramkarz. Postać w czarnym swetrze wyciąga się na całą swą długość i z trudem piąstkuje "bombę", zmierzającą w spojenie słupka z poprzeczką. Brawa. Zwykłe momenty, zwykłego meczu. Czy zwykłego?

Jest chłodny, styczniowy dzień. Styczniowy dzień 1945 roku. Na twardym, ośnieżonym boisku TS Wisła 22 piłkarzy. Kostiumy wypłowiałe, piłka stara... Ale gra przecież Wisła z Cracovią! To Święta Wojna! To też znaczy, że jeszcze Polska nie zginęła! O to jest najważniejsze. 

Zwalili się ludzie na ten mecz. Przyszli, mając jeszcze w uszach łoskot dział i chrobot gąsienic. 

Teraz przykleili się wzrokiem do tej piłki, która odbijana dość jeszcze chaotycznie, toczyła się przecież po naszej, znów polskiej ziemi. Kibice. Wielu nie doczekało. Zawsze wierni myślami swojemu klubowi ginęli gdzieś nad Odrą lub w gorących piaskach Afryki, walcząc o Polskę. O Polskę i polską Wisłę Kraków. 

Piłkę przechwycił pomocnik Wisły. Usiadła miękko na jego piersi, spadła na nogę. Jak w transie mijał atakujących go obrońców. Wreszcie, gdy napinał mięśnie, aby efektownym strzałem zakończyć tę akcję, stoper pasiaków pełnym poświęcenia rzutem, "szczupakiem" wyjaśnił sytuację...

Tak. To już 28 stycznia 1945 roku. Piłka toczy się po śnieżnej płycie starego boiska Wisły. Zawodnicy dwoją się i troją. Dziś chcą zagrać dobrze. Chcą pokazać dobry mecz tym wszystkim, którzy czekali długie pięć lat. Tym, dla których słowo "Wisła" znaczyło - Polskę.



Do dalszej lektury polecamy: 
Okupacyjne Mistrzostwa Krakowa - krakowska piłka nożna w czasie II Wojny Światowej


niedziela, 12 stycznia 2020

Wielki Mecz Polityczny

Jednym ze sparingpartnerów Wisły w przygotowaniach do rundy wiosennej sezonu 2019/20 jest Dynamo Tbilisi. Biała Gwiazda po raz pierwszy zagrała z Gruzinami w 1951 roku i było to spotkanie niezwykle ważne - nie tyle z punktu widzenia sportowego, co... politycznego.

Historia Wisły Kraków jest niczym lupa, przez którą w zbliżeniu możemy studiować historię Polski w XX wieku. Gdybyśmy chcieli lepiej zrozumieć, jak funkcjonował stalinizm, jak działała komunistyczna propaganda i jak zachowywali się zwykli ludzie w obliczu zakłamania w życiu publicznym, to mecz Wisły z Dynamo jest znakomitym materiałem do analizy. A w zasadzie mecz Gwardii z Dynamo, bo takie nazewnictwo wówczas obowiązywało.

Po zakończeniu II Wojny Światowej terytorium Polski znalazło się w strefie wpływów Związku Radzieckiego. Ustanowienie radzieckich porządków - pomimo obecności w kraju Armii Czerwonej i prężnie działającego aparatu przymusu - nie było jednak natychmiastowe. Komuniści musieli się liczyć z istnieniem różnych osób, instytucji i organizacji niepochodzących z ich nadania. Celem niektórych było zwalczanie komunistów - tak było przykładowo z tą częścią podziemia niepodległościowego, która zdecydowała się kontynuować walkę po zakończeniu okupacji niemieckiej. Dzisiaj mówi się o żołnierzach wyklętych, wówczas w oficjalnych przekazach piętnowano ich mianem band reakcyjnych. Niektórzy liczyli na jakąś formę swobody lub współpracy, czego świadectwem była tymczasowa działalność polityczna Stanisława Mikołajczyka z Polskiego Stronnictwa Ludowego (Mikołajczyk ostatecznie zrozumiał, że takie nadzieje były płonne i w obawie o własne życie wyjechał z Polski). Były też organizacje apolityczne, których celem było organizowanie różnych aspektów życia społecznego Polaków. Zwykle organizacje te miały swoje korzenie w czasach przedwojennych, okres 1939-45 przetrwały w konspiracji lub w zawieszeniu i po zakończeniu działań wojennych pragnęły wznowić swoją zwykłą działalność.

I tutaj dochodzimy do spraw sportu. Kluby sportowe zasadniczo w swojej działalności nie miały ambicji politycznych - zajmowały się treningami i organizacją zawodów. Komuniści uznali jednak kluby i związki sportowe za wrogów nowego ładu politycznego. W systemie totalitarnym nie było bowiem miejsca na jakąkolwiek aktywność publiczną ludzi, która nie byłaby podporządkowana polityce państwa. Komuniści zatem krok po kroku "po swojemu" urządzali tę aktywność, a za sport wzięli się w 1948 i 49 roku. Przeprowadzona wówczas reforma całkowicie przeorała krajobraz sportowy w Polsce. Celem było zerwanie z dotychczasowymi tradycjami, de facto likwidacja istniejących struktur i powołanie nowych.

Dlaczego podjęto tak radykalne działania? Polskie kluby sportowe w większości powstały w czasach przedwojennych, według obowiązującej ideologii miały więc kapitalistyczno-burżuazyjną proweniencję. Sport tymczasem - jak wszystko w realiach komunizmu - miał służyć umacnianiu socjalistycznych fundamentów państwa. Celem nie mała więc być zdemoralizowana rywalizacja o partykularne zwycięstwo, lecz braterskie współzawodnictwo dla umacniania socjalizmu. Sport miał wychowywać nowego człowieka, wpajać mu podstawy ideologiczne systemu, wdrażać do pracy na rzecz ustroju. Z tego względu wprowadzono Zrzeszenia Sportowe - teoretycznie grupujące poszczególne kluby, w praktyce zaś zastępujące je. Zrzeszenia oparto o różne gałęzie przemysłu lub struktury władzy: górnictwo, wojsko, przemysł chemiczny, aparat bezpieczeństwa itd. Zrzeszenia w ramach totalitarnego oplatania obywateli miały organizować życie sportowe pracowników poszczególnych zakładów pracy. Górnicy mieli uprawiać sport w dedykowanych im klubach górniczych, milicjanci - w milicyjnych, żołnierze - w wojskowych itd. Kładziono więc nacisk na "umasowienie" sportu, przy różnych komunistycznych świętach i rocznicach zrzeszenia składały deklaracje i zobowiązania dotyczące realizacji określonych celów - jak stachanowcy deklarujący przekraczanie norm pracowniczych.

Wisła po nie do końca jasnych zawirowaniach (pierwotnie klub przystąpił do związku kolejarzy) znalazła się ostatecznie pod patronatem milicyjnym. Działacze Wisły liczyli na zachowanie nazwy, barw i symboli klubowych, ale oczywiście nie było o czymś takim mowy. Towarzystwo Sportowe Wisła Kraków 1 stycznia 1949 roku zostało formalnie wykreślone z rejestru stowarzyszeń i wkrótce nie było już "Wisły" (tak, jak nie było "Cracovii", "Polonii" "Legii" i innych tradycyjnych klubów). Gwardia Kraków była tylko krakowskim oddziałem ogólnokrajowego zrzeszenia milicyjnego.

W następnych latach próbowano jeszcze bardziej zerwać z polskimi tradycjami sportowymi poprzez reformę rozgrywek. Stąd absurdalny z dzisiejszej perspektywy pomysł zrealizowany w 1951 roku - by piłkarskie mistrzostwo Polski przyznać zdobywcy pucharu, a nie zwycięzcy ligi. W niektórych dyscyplinach o mistrzostwo rywalizowały reprezentacje zrzeszeń (a więc zespoły złożone z zawodników zebranych z całego kraju). Wysoką rangę przypisywano mistrzostwom poszczególnych zrzeszeń i masowym spartakiadom. Przy tym wszystkim oczywiście sport miał mieć właściwy wydźwięk propagandowy, odpowiednio oddziałujący na społeczeństwo.

W takim właśnie szerszym kontekście doszło do meczu Wisły (Gwardii) z Dynamo Tbilisi. Oficjalną okazją do wizyty wicemistrza ZSRR w Polsce był miesiąc pogłębiania przyjaźni polsko-radzieckiej. Pojedynek Gwardia - Dynamo zapowiadano w prasie jako największe wydarzenie ówczesnego sezonu piłkarskiego (co też świadczy o tym, że ważniejszy od rywalizacji sportowej był propagandowy wydźwięk piłki nożnej).

Dynamo rozegrało w Polsce kilka spotkań, a na tournée przyjechało... z własnym sędzią. Nazywał się on Czchaturaszwili, ale prof. Jerzy Mikułowski-Pomorski (obecny na meczu jako nastoletni kibic krakowskiej drużyny) wspominał, że przezywano go Golaniewidze. Zadaniem sędziego było naturalnie dbanie o "prawidłowy" przebieg meczu i zagwarantowanie właściwego wyniku. Ostateczny rezultat był jasny jeszcze zanim piłkarze wybiegli na "przyozdobiony" czerwonymi sztandarami, transparentami propagandowymi i portretem Stalina stadion. "Nasi wiedzieli, że muszą przegrać, ale i robili gości „w dziada”. Ten Antadze biegał od jednego do drugiego naszego zawodnika, ci sobie podawali w trójkąciku. Nie mieli zamiaru strzelać, bo im nie wolno było, a tamci byli tacy spoceni, wściekli.. W końcu sędzia się zdenerwował, gwizdnął, pokazał gdzie ma być wolny. To było 3:0 niestety. No ale co było robić?" - relacjonował prof. Mikułowski-Pomorski.

Stadion odpowiednio "przystrojony" na wizytę radzieckich gości

 Scena z meczu Gwardia - Dynamo

Mecz cieszył się autentycznym zainteresowaniem publiczności. Szacunki mówią o ponad 40 tysiącach widzów. Znamienna była forma dystrybucji biletów - zapotrzebowanie na nie zgłaszały... zakłady pracy. W systemie totalitarnym praca nie trwała od 8 do 16 - zakład pracy organizował (a więc i kontrolował) różne sprawy, które dziś wchodzą w zakres czasu wolnego. Zapotrzebowanie na bilety ponoć trzykrotnie przekroczyło pojemność stadionu - co by oznaczało, że chętnych było około 150 tysięcy osób. Wejściówek nie zabrakło dla pewnej szczególnej kategorii widzów: przodowników pracy z wybranych małopolskich kopalni i hut.

Jaki spektakl oczekiwał widzów? Według oficjalnej wersji: pokaz mistrzowskiej gry sowietów w przyjaznej, braterskiej wręcz atmosferze. Rzeczywistość była zgoła odmienna.

Bardzo przenikliwe obserwacje dotyczące tego meczu poczynił Stefan Kisielewski. Rozważał przede wszystkim rozdźwięk między faktycznym przebiegiem wydarzeń, a treścią oficjalnych przekazów na ten temat. 50 tysięcy widzów na żywo oglądało grę nie fair radzieckich gości i stronnicze sędziowanie wypaczające sens rywalizacji sportowej. Na pierwszy rzut oka mogłyby się więc wydawać, że organizatorzy ponieśli propagandową klęskę - wszyscy obecni na stadionie mogli na własne oczy przekonać się o zakłamaniu władz. "Kisiel" argumentował jednak, że widzowie otrzymali znacznie głębszy przekaz, niekoniecznie od razu dla nich oczywisty. Ten mecz był komunikatem od władzy: zobaczcie, możecie się nie zgadzać, możecie się sprzeciwiać i oburzać - nic to nie zmieni, jesteście bezsilni, i tak my wygramy.

Analizę Kisielewskiego, zanotowaną przez Leopolda Tyrmanda w swoich dziennikach, przytaczamy w całości:

„Rok temu grało w Krakowie Dynamo. Na meczu ponad 50000 ludzi dyszących nienawiścią do sowieckiej jedenastki. Wrogość bardziej sportowa niż polityczna, ale zawsze wrogość. Należało tedy przypuszczać, że zgodnie z rozsądkiem piłkarze sowieccy zechcą pozyskać sobie sympatię kibiców, zagrają czysto, uczciwie, fair. Błąd. Rosjanie zagrali z rzadko oglądaną brutalnością, sędzia-Rosjanin – co samo w sobie było nieoczekiwanym nadużyciem – oszukiwał na ich korzyść. Wygrali na siłę, za wszelką cenę i zeszli z boiska ogłuszająco wygwizdani. Dziewięciu ludzi na dziesięciu, w tej liczbie uczciwi, lecz głupi komuniści, powiedzą: propagandowy błąd. Moim zdaniem – nie, a zresztą nie o to chodzi. Propagandowo mecz, jako fakt, ma minimalne znaczenie. Prasa, całkowicie w rękach komunistów, roztrąbi po kraju dokładnie zafałszowany obraz meczu, napisze o przygniatającej przewadze Rosjan i ich dżentelmeńskiej grze, i co im zrobisz? Jak zaprzeczysz? To dla całego społeczeństwa, zaś 50000 krakowiaków otrzymało przy okazji lekcję specjalną. Pokazano im naocznie, że wściekłość wielkich mas ludzkich, sportowa rzetelność i poczucie sportowej sprawiedliwości w ogóle nie korelują, są zupełnie nie a propos w dzisiejszym świecie: Rosjanie muszą wygrać, żeby nawet świat stanął na głowie, no i Rosjanie wygrywają. Taka demonstracja niezłomnej siły komunizmu identyfikuje się z czasem w umysłach ludzkich, wadliwie, lecz faktycznie, z prawidłowością jego zasad i ma daleko donioślejsze znaczenie wychowawcze niż sfałszowana wersja meczu – korzyść doraźna, do załatwienia przez cenzurę. Po kilkudziesięciu latach praktyk dzisiejsze pojęcie sportowej etyki, gry fair, bezstronności sędziowania zanikną, natomiast przekonanie, że Rosjanie muszą zawsze wygrać, pozostanie, utrwali się, umocni, zatriumfuje. To przekonanie wzrośnie w końcu w nas, opory ulegną atrofii, hegemonia Rosjan i komunizmu stanie się prawem natury, nową wyzwoloną świadomością. Wyzwoloną z pojęć, które kilku zdecydowanych na wszystko ludzi uznało za błędne. Przykład z meczem błahy, a do jakich prowadzi konsekwencji…”

Stanowisko sprawozdawcy radiowego karkołomnie zamontowane na dachu trybuny

Oficjalna wersja wydarzeń - piękny pokaz piłki nożnej i braterskie powitanie sportowców.

Refleksje pomeczowe - wiodąca rola Związku Radzieckiego oznacza, że także na polu sportowym Polacy powinni czerpać wzorce ze wschodu. 

Uwagi Kisielewskiego co do treści przekazów medialnych były oczywiście trafne. Jeżeli przeczytamy jedynie relacje prasowe, to odniesiemy wrażenie, że radzieccy goście witani byli z wielkim entuzjazmem, że na nich zogniskowała się cała miłość i wdzięczność, którą Polacy żywili wobec Związku Radzieckiego. Przegląd Sportowy w sprawozdaniu z meczu zawarł nawet takie uwagi:
- Przyjaźń Wielkiego Kraju Rad stanowi dla Polski warunek spokojnej pracy dla szczęśliwej przyszłości
- Kraków w czasie wojny został ocalony dzięki kunsztowi strategicznemu Wielkiego Stalina i bohaterstwu żołnierzy Czerwonej Armii
-  Bez pomocy Związku Radzieckiego nie powstałby potężny kombinat w Nowej Hucie

Co takie treści propagandowe miały wspólnego z meczem? Nic, bo sport był tylko jednym z narzędzi totalitarnej machiny państwowej. Rywalizacja sportowa - stanowiąca wcześniej sedno piłki nożnej - zeszła na dalszy plan, teraz liczyły się funkcje propagandowe i ideologiczne. Spotkanie Gwardia - Dynamo to świetne studium realiów polskiego sportu w czasach stalinowskiej dyktatury.

Do dalszej lektury polecamy:
*1951.11.16 Wisła Kraków - Dinamo Tbilisi 0:3 - relacje z meczu, zdjęcia, komentarze, wspomnienia
*Gwardyjskie dekady - historia Wisły w Zrzeszeniu Sportowym Gwardia

środa, 1 stycznia 2020

Czym zająć się w trakcie wyjazdu na mecz? "Nowe" wiślackie dzieło Wlastimila Hofmana

Jeżeli interesujecie się historią Wisły, to prawdopodobnie słyszeliście już o Wlastimilu Hofmanie. Był to malarz symbolista, uczeń Malczewskiego i Wyczółkowskiego, a przy tym wielki kibic Wisły Kraków.

Hofman piłkarską pasją zaraził się tak mocno, że połączył ją ze swoim kunsztem artystycznym. Efektem była bliżej nieokreślona liczba obrazów poświęconych Białej Gwieździe. Dlaczego nieokreślona? Hofman był artystą niezwykle płodnym, a jednocześnie bardzo szczodrym. Większość dzieł podarował w prezencie osobom, które do nich pozowały. Kilkanaście obrazów znajduje się w zbiorach Towarzystwa Sportowego, ale dużo portretów jest obecnie u rodzin - dzieci i wnuków dawnych piłkarzy. Te obrazy rzadko pojawiają się na wystawach lub na aukcjach. Zdjęcia niektórych zostały nam udostępnione przez obecnych właścicieli i w naszym wirtualnym muzeum Wlastimila Hofmana były do tej pory 23 wiślackie dzieła.

Miło nam poinformować, że zbiór ten właśnie powiększył się o kolejne dzieło - prezentowany poniżej szkic-portret Jana Kotlarczyka. Jest to zasługą p. Wawrzyńca Rajchela, który jakiś czas temu nabył ten rysunek, odrestaurował go i udostępnił zdjęcie - serdecznie dziękujemy!


Jan Kotlarczyk był piłkarzem Wisły w latach 1922-36. Występował jako środkowy pomocnik i wyróżniał się wielkim poświęceniem i zaangażowaniem w grę. Zdobył Puchar Polski w 1926 i dwa razy Mistrzostwo Polski w latach 1927-28, 20 razy wystąpił w reprezentacji Polski. W 1945 roku został... pierwszym Polakiem-trenerem Wisły. Biała Gwiazda wcześniej tylko sporadycznie zatrudniała trenerów i wszyscy byli obcokrajowcami.

Czy portret jest "udany"? Dla porównania przedstawiamy zdjęcie Jana Kotlarczyka.


Podobieństwa nie można odmówić, ale ciekawsze od samych walorów artystycznych tego prostego szkicu są okoliczności jego powstania. Jak możemy odczytać z własnoręcznego podpisu autora, portret przedstawia zawodnika Wisły w drodze na mecz w Katowicach 28 sierpnia 1927 roku. Tego dnia Wisła Kraków pokonała Ruch Hajduki Wielkie 4:0 (mecz odbył się na boisku katowickiego 1.FC).

Jest to o tyle istotne, że potwierdza kwestię znaną dotychczas jedynie ze wspomnień i anegdot - mianowicie, że Wlastimil Hofman był jednym z pierwszych "wyjazdowiczów" w historii polskiej piłki nożnej i że jeździł z drużyną na mecze poza Krakowem. Tutaj mamy "namacalny" dowód, który na dodatek mówi nam, jak spędzano czas w trakcie podróży. Hofman wyciągał swój notes kreślarski i portretował zawodników.

Malarz czeskiego pochodzenia był prawdziwym "dobrym duchem" drużyny, jego wsparcie niewątpliwie budowało pozytywną atmosferę w zespole i w taki niewymierny sposób przyczynił się on do zdobytego w tamtym 1927 roku mistrzostwa. Sami zawodnicy byli mu wdzięczni za kibicowanie - to właśnie w willi Hofmana odbyła się pierwsza w historii Wisły feta mistrzowska. Po ostatnim meczu sezonu (na ten wyjazd mistrz Wlastimil akurat nie pojechał) piłkarze po powrocie do Krakowa w środku nocy udali się na ulicę Spadzistą - wiedzieli, że Hofman ugości ich mimo późnej pory i właśnie z nim chcieli świętować sukces.

Ten szkic to nie jedyny portret Jana Kotlarczyka autorstwa Hofmana. Mistrz Wlastimil namalował także obraz w pełnym kolorze. Artysta z pomocnikiem Wisły był tak mocno zaprzyjaźniony, że ofiarował mu także portret małżonki - Stefanii Kotlarczyk.

 

Obrazy te są dzisiaj wspaniałą rodzinną pamiątką dla Tadeusza Kotlarczyka - syna Jana i... piłkarza Wisły w latach 1959-1972.

Dodajmy, że Hofman nie był jedynym malarzem, którego zainspirowała Wisła Kraków. W jednym z poprzednich wpisów omawialiśmy już obraz Adama Bunscha z 1949 roku.

Liczymy, że w przyszłości uda się "odnaleźć" kolejne wiślackie dzieła Wlastimila Hofmana. Jeżeli tak się stanie, będziemy Was informować. A na razie zapraszamy do:

*wizyty w wirtualnym muzeum Hofmana
*przeczytania biogramu malarza
*zapoznania się z sylwetką Jana Kotlarczyka