wtorek, 28 stycznia 2020

Pierwsze derby po zakończeniu okupacji niemieckiej we wspomnieniach uczestników


Dokładnie 75 lat temu - 28 stycznia 1945 roku - rozegrano pierwsze derby Krakowa po zakończeniu okupacji niemieckiej. Był to pojedynek... Juvenii ze Zwierzynieckim. Często bowiem zapomina się, że to te dwie drużyny pierwsze wybiegły na boisko, dopiero po nich na placu gry zameldowały się jedenastki Wisły i Cracovii. To jednak mecz Białej Gwiazdy i Pasów był głównym punktem programu i niósł ze sobą olbrzymi ładunek emocjonalny. 

Zebraliśmy dla Was wspomnienia uczestników tamtego meczu. Mimo iż spisane po latach, słowa te dają wyobrażenie o niezwykłych okolicznościach tego meczu. Wielkie Derby Krakowa to zawsze było coś więcej, niż tylko pojedynek piłkarski. Tego mroźnego styczniowego dnia można było się o tym najlepiej przekonać. 



Władysław Giergiel - piłkarz Wisły, zdobywca jednej z bramek

W czyjej głowie zrodził się pomysł rozegrania już na śniegu, podczas tej srogiej zimy — meczu? Nie pamiętam. Jedno jest pewne, że postanowiliśmy wybiec na ośnieżone boiska. Tylko na które? Wszędzie leżał jeszcze sprzęt wojskowy. Najmniej było go na stadionie Wisły. Tam też wyznaczono sobie rendez- vous między piłkarzami dwóch rywalizujących od 1906 roku drużyn, między Cracovią a Wisłą. Swój akces do gry zgłosiła również piłkarska młodzież niezwykle żywotnych. klubów sąsiadujących z potentatami: Zwierzynieckiego i Juvenii. Od słowa do słowa i postanowiono, że dwumecz rozegrany zostanie już w drugą niedzielę wolności tj. 28 stycznia!

Przed rozpoczęciem zawodów przemówił p. Wodka i odśpiewaliśmy „Jeszcze Polska nie zginęła”. Wrażenie było ogromne: po prostu nie wierzyłem, że to wszystko już się skończyło. Byliśmy jak oszołomieni tym, że wolność spadła na nas tak niespodziewanie. W grudniu graliśmy przecież jeszcze mecz na boisku Olszy, mecz rozgrywany prawie konspiracyjnie, a po upływie miesiąca możemy grać w pełnej wolności. Ten hymn śpiewany przez tysiące Polaków robił wrażenie niezapomniane. 

Stefan Dyras - działacz Wisły

Dziś trudno odgrzebać w pamięci jak doszło do tego meczu. Zbyt wielka była wtedy radość z odzyskanej niepodległości. Jedno jest pewne, że po porozumieniu się z inż. Wilkiem z Cracovii zabraliśmy się do przygotowania boiska, powiadomienia zawodników oraz rozreklamowania meczu wśród krakowian


Tadeusz Legutko - piłkarz Wisły
Świeciło słońce. Śnieg trzeszczał pod stopami. Szedłem na stadion z mieszanymi uczuciami. Nareszcie możemy grać w wolnym mieście. Nie musimy się już rozglądać na wszystkie strony i nasłuchiwać, czy gdzieś nie rozlegnie się okrzyk: uciekać! Czy zdołamy jednak zadowolić publiczność? Czy miast oklasków nie otrzymamy gwizdów? Zdecydowaliśmy się przecież grać bez najmniejszego przygotowania.

Ludwik Miętta-Mikołajewicz - wówczas nastoletni kibic Wisły



















Kolejne derby, które miałem okazję zobaczyć, to mecz wyzwolenia w styczniu 1945 roku. Mieszkałem na starej Olszy. Nie kursowały tramwaje i autobusy. Na stary stadion Wisły, który mieścił się przy al. 3 Maja, szedłem więc piechotą. Wisła wygrała 2:0. Ale wynik tego dnia nie był oczywiście najważniejszy. Dla nas najważniejszą rzeczą było to, że ze stadionu zniknął napis "Nur für Deutsche". Wisła znów była na swoim obiekcie. To było bardzo duże wydarzenie i przeżycie dla wszystkich. 

źródło: Bartosz Karcz / Gazeta Krakowska

Jerzy Jurowicz - bramkarz Wisły

18 stycznia 1945 roku Armia Radziecka wyzwoliła Kraków. W 10 dni po tym historycznym, pamiętnym dla mieszkańców Krakowa dniu rozegrano pierwsze w naszym mieście zawody piłkarskie. Boisko Wisły, na którym grano, pokryte było kilkunastocentymetrową warstwą śniegu.

Porządkowi oznaczyli tylko linie bramkowe, boczne i ustawili chorągiewki w rogach, natomiast nie byli w stanie uprzątnąć boiska, toteż piłkarze grzęźli po kostki w śniegu.
Na trybunie Wisły zebrała się 2-tysięczna grupa krakowskich entuzjastów piłkarskich, którzy już swobodnie, bez narażania swego życia, mogli obserwować zawody. Wzruszenie chwytało za gardło zarówno widzów, jak i samych zawodników, gdy po powitaniu czterech drużyn: Cracovii, Wisły, Juvenii i Zwierzynieckiego, odśpiewano hymn narodowy „Jeszcze Polska nie zginęła…”

W pierwszym meczu spotkały się drużyny Juvenii i Zwierzynieckiego, zawody te zakończyły się wynikiem remisowym 2:2. Po tym spotkaniu na boisko Wisły wbiegły jedenastki „odwiecznych” rywali Cracovii i Wisły, w wypłowiałych koszulkach o barwach swych klubów, które przechowywano podczas okupacji, wierząc, że po latach niewoli ubiorą je ponownie piłkarze tych drużyn.

O normalnych prowadzeniu meczu nie mogło być mowy. Śnieg utrudniał przeprowadzenie planowanych akcji i prowadzenie piłki, starano się więc przerzucać ją górą i biec do dalekich podań. Zawody rozegrane w skróconym terminie 2 x po 30 minut przyniosły zwycięstwo Wiśle w stosunku 2:0 (0:0). Pierwsza bramka dla Wisły padła z „samobójczego” strzału pomocnika Cracovii Filo, a drugą zdobył Giergiel na kilka minut przed końcem meczu.
Ubrany w swój czarny sweter stanąłem w bramce na boisku, na którym nie grałem od 6 lat. Trudno się dziwić memu wzruszeniu, gdy znów mogłem ogarnąć wzrokiem stare trybuny Wisły, wypełnione jak niegdyś publicznością, gdy zobaczyłem ośnieżony Kopiec Kościuszki, górujący nad stadionem, i znajome topole przy Alei 3-ego Maja, które otaczały boisko Wisły. Znów po 6-ciu latach wojny grałem na swoim boisku w towarzystwie mych kolegów, którzy na pewno przeżywali podobne chwili wzruszenia, jakie towarzyszyły mi w tym pierwszym meczu po wyzwoleniu.

W spotkaniu z Cracovią oprócz mnie grali: Jarczyk i Serafin w obronie, Waśko, Legutko i Worytkiewicz w pomocy, oraz Giergiel, Cisowski, Rupa, Mordarski i Łyko II w ataku. Ten ostatni był bratem lewoskrzydłowego pierwszej drużyny Wisły, grającego przed wojną, który zginął w obozie oświęcimskim.


Wojciech Chudy - kibic Wisły

Gwizdek. Lewoskrzydłowy otrzymał piłkę. Szybki zryw, potem sprytny "wózek" jednego z obrońców i płaskie, mądre wystawienie na wysokości pola karnego. Czerwona koszulka z numerem 9 strzela od razu, ostro. Ale jest jeszcze do sforsowania bramkarz. Postać w czarnym swetrze wyciąga się na całą swą długość i z trudem piąstkuje "bombę", zmierzającą w spojenie słupka z poprzeczką. Brawa. Zwykłe momenty, zwykłego meczu. Czy zwykłego?

Jest chłodny, styczniowy dzień. Styczniowy dzień 1945 roku. Na twardym, ośnieżonym boisku TS Wisła 22 piłkarzy. Kostiumy wypłowiałe, piłka stara... Ale gra przecież Wisła z Cracovią! To Święta Wojna! To też znaczy, że jeszcze Polska nie zginęła! O to jest najważniejsze. 

Zwalili się ludzie na ten mecz. Przyszli, mając jeszcze w uszach łoskot dział i chrobot gąsienic. 

Teraz przykleili się wzrokiem do tej piłki, która odbijana dość jeszcze chaotycznie, toczyła się przecież po naszej, znów polskiej ziemi. Kibice. Wielu nie doczekało. Zawsze wierni myślami swojemu klubowi ginęli gdzieś nad Odrą lub w gorących piaskach Afryki, walcząc o Polskę. O Polskę i polską Wisłę Kraków. 

Piłkę przechwycił pomocnik Wisły. Usiadła miękko na jego piersi, spadła na nogę. Jak w transie mijał atakujących go obrońców. Wreszcie, gdy napinał mięśnie, aby efektownym strzałem zakończyć tę akcję, stoper pasiaków pełnym poświęcenia rzutem, "szczupakiem" wyjaśnił sytuację...

Tak. To już 28 stycznia 1945 roku. Piłka toczy się po śnieżnej płycie starego boiska Wisły. Zawodnicy dwoją się i troją. Dziś chcą zagrać dobrze. Chcą pokazać dobry mecz tym wszystkim, którzy czekali długie pięć lat. Tym, dla których słowo "Wisła" znaczyło - Polskę.



Do dalszej lektury polecamy: 
Okupacyjne Mistrzostwa Krakowa - krakowska piłka nożna w czasie II Wojny Światowej


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz